Historia Wiktora Frankensteina i jego Potwora doczekała się wielu ekranizacji. Odegrały one kluczową rolę w procesie kształtowania się horroru filmowego. Wszystkie z nich, nie licząc parodii Mela Brooksa, mieszczą się w poetyce tego gatunku, wykorzystując gotycką atmosferę grozy i rolę przyrody zawarte w XIX-wiecznej powieści Mary Shelley, która z początku uważana była za iście bluźnierczą. Jest ona ponadczasowa i nikogo nie dziwi fakt, że po dziś dzień kusi wielu twórców wykorzystujących motywy w niej występujące.
Pierwszą z nich była wersja z 1910 roku w reżyserii J. Searle Dawley. Jest to niemy film krótkometrażowy. Reżyser skupił się bardziej na przekazaniu treści powieści w postaci planu wydarzeń niżeli na wykorzystaniu ciekawej formy. Widoczna jest tu specyfika filmów niemych, a mianowicie wyegzaltowane sceniczne gesty zastępujące słowa, czy też charakterystyczne ustawienie kamery w jednym miejscu. Dzięki tej statyczności reżyser osiągnął efekt przedstawienia teatralnego. Widz nieustannie odnosi wrażenie, że obserwuje scenę. Akt budzenia monstrum do życia przypomina pokaz iluzjonisty, który za pomocą wirtuozerskich gestów wykonuje następną z kolei magiczną sztuczkę. Mimo że monstrum wydaje się nieco prowizoryczne i niedbałe, to jednak przeraża po dziś dzień. Jedynym ciekawym rozwiązaniem w wersji z 1910 roku jest subtelna scena przedstawiająca odejście Monstrum, które powoli znika w odbiciu lustrzanym – aluzja do jego śmierci .
Najbardziej znaną aktorską kreacją jest ta, która została stworzona przez Borisa Karloffa wcielającego się w rolę Monstrum. Przeszła ona do historii i stała się niezwykle popularna. Twarz Borisa Karloffa jest do dziś kojarzona z Frankensteinem. Wersja Jamesa Whale’a z 1931 roku jest zresztą uważana powszechnie za najwybitniejszą. Rozpoczyna się ona modnym wówczas zabiegiem filmowym, a mianowicie sceną, w której konferansjer zapowiada historię, która może nas przerazić. Z jego twarzy nie znika uśmiech, co może budzić pewien niepokój. W filmie tym zostaje całkowicie pominięty wątek dzieciństwa Frankensteina. Zaczyna się on w daleki od sielanki sposób, a mianowicie od sceny pogrzebu. Widzimy kostuchę i pustkowie. Panuje mrok. Słychać tylko płacz kobiety, a gdzieś w tle bicie dzwonów. Nie brakuje tu kościelnych atrybutów. To sacrum, które przeraża i budzi lęk. Po chwili pozostaje już tylko samotny grabarz na pustkowiu. Został tu stworzony niepowtarzalny klimat grozy. Wreszcie pojawia się sam doktor Henry Frankenstein i jego oczy szaleńca poszukujące zwłok do eksperymentu. Wszystko rozgrywa się pod bacznym okiem Śmierci. Zaczynają się poszukiwania maniaka. Istotną różnicą dzielącą tę ekranizację od powieści jest fakt, iż Mary Shelley stworzyła wizerunek człowieka samotnego i opętanego, który tworzy bez świadków. Reżyser zdecydował się jednak na to, by Frankenstein miał widzów dla swojego mrocznego aktu w postaci najbliższych mu osób. To przy nich wykrzykuje słynne słowa: „It’s alive!”. W filmie tym szalony naukowiec nie jest, co prawda, osamotniony fizycznie, jednak mentalnie nadal pozostaje niezrozumiany. Same narodziny Monstrum zostały przedstawione w bardziej subtelny niż we współczesnym horrorze sposób, jednak zachowano ważny dla tej sceny motyw szalejącej burzy. Wątek, w którym ojciec Frankensteina podejrzewa, że ten ma inną kobietę, nie pasuje już do klimatu grozy. Wprowadza raczej dozę komizmu. Należy jednak zauważyć, że zaznaczenie wagi więzi rodzinnych zamiast skupienia się tylko i wyłącznie na mrokach piwnicy doktora Frankensteina jest ciekawym posunięciem, dzięki któremu reżyser nie poszedł na skróty. Filmowe Monstrum nie zostaje od razu odepchnięte przez swojego stwórcę. Co więcej, jest on z początku zafascynowany swym dziełem i próbuje je testować. Już nie ucieczka i odrzucenie przez stwórcę, a trzymanie w lochu, straszenie ogniem i traktowanie jak dzikie zwierzę stają się wyjaśnieniem dla pragnienia zemsty. Reżyser w ciekawy sposób zestawia niewinność dziecka z niewinnością Monstrum i dodaje do sceny śmierci dziewczynki kwiaty – symbol delikatności – dzięki czemu pierwotna poczciwość potwora stała się bardziej wyraźna. Zostaje także całkowicie pominięta inteligencja Monstrum. Zachowuje się ono jak zagubione dziecko niezdolne do filozoficznej refleksji nad swoją naturą. Jedynymi dźwiękami wydobywającymi się z jego ust są niepokojące jęki. Ginie w płonącym młynie, doktor Frankenstein nie zostaje ukarany za pragnienie bycia bogiem, a wszystko kończy się nieuzasadnioną sielanką. Horror ten powstał w czasach, gdy nie stawiano na ‘efekciarskość’. Nie należy więc spodziewać się w nim brutalnych i odpychających scen.
Kultura filmowa do dziś czerpie z ponadczasowego dzieła Mary Shelley. Oprócz licznych ekranizacji powstały również obrazy takie jak Rocky Horror Picture Show. Kultowy musical opowiadający o szalonym transwestycie, który ożywia człowieka. Jego „stwór” nie jest jednak potworem. Stanowi ideał piękna męskiego ciała. Innym przykładem wykorzystania pomysłu brytyjskiej pisarki jest postać wysokiego Lurcha o mętnych oczach znanego z popularnego komiksu Charlesa Addamsa o sadystycznej i upiornej rodzinie. Powstał swego rodzaju mit o Frankensteinie przenikający współczesną kulturę. Wpływ na to mają między innymi ponadczasowe kwestie poruszane w powieści, a przede wszystkim jedna, zdaje się, że najistotniejsza – destrukcyjnie oddziałujący na relacje międzyludzkie niebezpieczny rozwój technologii. Siłę przenikania owego mitu pomagają określić liczby powstałych utworów inspirowanych Frankensteinem, które zgromadził Donald Glut w Katalogu Frankensteina. Wspomina on o ponad czterdziestu adaptacjach filmowych, pięćdziesięciu zbiorach opowiadań, czy też blisko sześciuset komiksach.