Dzisiejsze czasy pędzą. Podczas wyścigu niezbędne jest, aby wszystko działało sprawnie. Bez zarzutu. Jaki jest na to sposób? A no najlepiej zamienić starszą wersję na tą nowszą bo najpewniej zagwarantuje równe szanse w wyścigu. Tylko gdzie tak gonimy i czy rzeczywiście musimy biec po zwycięstwo? Czy nie wystarczy, że wystartowaliśmy i nie stoimy w miejscu? I o co chodzi z lepszymi modelami, czego to dotyczy?
Przyglądając się naszemu życiu na ostatnie pytanie można odpowiedzieć: wszystkiego. Zaczynając od małych przedmiotów codziennego użytku, przez te trochę większe, aż po przyjaciół i partnerów życiowych. Zasada jest prosta, jeśli coś nie jest takie jak powinno (oczywiście chodzi tu naszą subiektywną prawdę) to najlepiej wybrać nowe rozwiązanie. Żeby było jasne, że nie mam na myśli upartego trzymania się gratów, które powoli zaczną zajmować większą część naszego mieszkania czy też życia z ludźmi, którzy notorycznie nas ranią i nie szanują. Bynajmniej nie o to mi chodzi. Mam bardziej na myśli, tę subtelną granicę, którą nazwałabym: stanem umożliwiającym naprawę.
Co można naprawić? Ciśnie się odpowiedź, że wszystko. Przynajmniej warto spróbować. Naprawa może być kosztowna, to prawda. Jednak w wielu przypadkach jeśli się uda to nie będzie tak droga jak całkowita wymiana. Przede wszystkim chodzi mi o ludzi, jednak zanim o nich to na chwilę zatrzymam się rzeczywiście przy przedmiotach. Czy faktycznie potrzebujemy nowszego modelu telefonu , jeśli poprzedni ma wszystkie funkcje, które są nam potrzebne? Jedyna różnica polega na tym, że jest nowy. Czy nie obejdziemy się bez piątej czarnej marynarki, którą planujemy kupić bo wyszła właśnie nowa kolekcja w ulubionym sklepie? Cóż z tego, że wszystkie 5 będziemy nosić na te same okazje, a ta najstarsza będzie już tylko wisieć w szafie. I to zdecydowanie nie ze względu na poziom zniszczenia. Tak pomału dojdziemy do absurdu. Do punktu w którym okaże się, że to nie rzeczy służą i pomagają nam, ale my jesteśmy od nich uzależnieni. Możemy sobie wmawiać, że nie ulegamy wpływom reklamy, że na nas to nie działa, że to nasze świadome decyzje. Tym gorzej dla nas.
Osobną sprawą jest rezygnowanie z relacji. Dotyczy to tych momentów, kiedy coś idzie nie po naszej myśli. Szczególnie chodzi o związki. Zdecydowanie łatwiej rezygnujemy z walki o to co często budowaliśmy przez bardzo długi czas. Można powiedzieć, że na zwiększoną liczbę rozwodów mają wpływ zmiany obyczajowe. Zgadzam się z tym. Również może paść argument, że jesteśmy bardziej świadomi, że mamy wybór i po co trwać w czymś co nie przynosi już radości, a problemy. Dobrze. Tylko pozostają dwie kwestie. Po pierwsze wzorce zachodnie przyzwyczaiły nas do tego, że miłość ma być romantyczna. Ma być, ale przychodzi moment w którym dochodzą problemy życia codziennego i nie da się ciągnąć na samym uczuciu. Niezbędne jest partnerstwo, ugodowość, wsparcie, szczerość i lojalność. I odnośnie dwóch ostatnich, jedno i drugie brzmi górnolotnie, ale nie zawsze jest przyjemne. Nie jest wygodnie być szczerym kiedy dochodzi do sprzeczności. Tym bardziej lojalnym. Łatwiej uwierzyć nam w to, że to najwyższy czas zmienić towarzysza życia, a nie męczyć się z nim dalej. Ale czy rzeczywiście skutki długofalowe nie są warte tego, aby choć spróbować coś naprawić? To wymaga wysiłku, a my nie lubimy się dzisiaj męczyć. Ale co warte są rzeczy, które przychodzą łatwo?