Pasażerka Zofii Posmysz to książka, na podstawie której Andrzej Munk zaczął swój ostatni niedokończony film. Jest to powieść, w której przemawia kobieta kat. Poznajemy jej punkt widzenia, ale przede wszystkim charakteryzującą ją hipokryzję oraz zaprzeczanie samej sobie. Od pierwszych stron książki otoczenie odzwierciedla spokojną naturę głównej bohaterki. Jej wizerunek łagodnieje także, gdy patrzymy na Lizę oczami jej męża, który mówi do niej charakterystyczne: O co chodzi, mała? Ktoś nieświadomie pokochał kata. Także w niedokończonej ekranizacji Munka Liza jawi się jako piękna kobieta pełna wewnętrznego spokoju. Aktorka ją grająca ma ‘dobre oczy’. Na ekranie widzimy wiele zbliżeń na jej twarz. Jest to uosobienie wdzięku i wrażliwości. Mąż patrzy na nią jak na damę. Po chwili jednak spokój ustępuje miejsca nerwowej atmosferze. Wszystko zaczyna się od psów kojarzących się Lizie nieodzownie z przeszłością. Jest to kobieta pełna lęku i obaw. W kabinie statku ściera makijaż i nakłada go ponownie, nerwowo dotykając swojej twarzy, jakby chciała pozbyć się maski. Tą psychozą przypomina Lady Makbet chcącą zetrzeć z rąk krew. Scena, w której Liza wyjawia mężowi połowiczną prawdę wydaje się iście teatralna. Walter dowiaduje się, że Liza była w SS. Kobieta pragnie się usprawiedliwić i zatuszować swoją winę, nazywając swoją służbę ‘kobiecymi formacjami’. Nieustannie powtarza, że widzi Martę. Mówi o urojeniach i jest bliska paranoi. Po tej rozmowie mąż patrzy na nią jak na obcą kobietę. Liza idealnie wpasowuje się w schemat losów niemieckich kobiet podczas II wojny światowej – była młoda, piękna. Stała się więc idealną fanatyczką ideologii III Rzeszy. Jak sama przyznaje, wierzyła w Hitlera, dopóki nie poznała męża, który obudził w niej kobiecą delikatność. Liza wiele mówi o swojej dobroci w obozowej rzeczywistości. Często zaznacza, jak wiele ryzykowała dla Marty, łamiąc regulamin. Wymienia wiele swoich zasług dla obozowiczki. Nazywa siebie ‘lagrową opatrznością’. Wybrała jedną więźniarkę, by zminimalizować swoje wyrzuty sumienia. Bez skrupułów wspomina, że oczekiwała wdzięczności, jednak wiedziała, że w oczach obozowiczów żaden gest Niemca nie zasługuje na uznanie. Marta prześladowała ją w myślach i snach, co zadręczało Lizę. Próbuje sama siebie przekonać, że dzięki niej była ona szczęśliwa w obozie. Prześladuje ją to, że zgodnie z odgórnym rozkazem, chciała wykorzystać Martę. Nie może pomyśleć o sobie, że była bezinteresowna. Kilkanaście razy powtarza, że nie była sadystką i nikogo nie uderzyła w Oświęcimiu. Próbuje nawet oskarżać Martę o perfidię. Ma jednak nadzieję, że więźniarka próbowała dostrzec w niej człowieka. Przyznaje, ze zazdrościła Marcie miłości, jaką darzył ją Tadeusz. Docenia nawet jego gesty, w czym przejawia się jej kobieca wrażliwość. Po kilkunastu latach nie odstępuje od postawy roszczeniowej wobec Marty. Liza powtarza także: Nawet mi nie podziękowała. Nigdy nie dostała upragnionej wdzięczności, a jedynie spojrzenie pełne pogardy oraz zrujnowane małżeństwo.